piątek, 28 października 2016

Przerost formy nad treścią.

Głupi tytuł posta, wiem. Ale ostatnio z każdej strony atakuje mnie to zjawisko. Uf,... aż chciałoby się nabrać oddechu, takiego prawdziwego, pełną piersią... takiego powietrza niezatrutego kłamstwami, półprawdami, niedopowiedzeniami. Czasami mam wrażenie, że ta moja część ulotna, ta emocjonalna - truje się tym co ją otacza, dotyka... że chłonie to co niedobre i złe z innych. Miesza się z tym całym poplątaniem i - już nie jest moja tak do końca. Jest trochę czyjaś, trochę niczyja. Trochę obca.

Kiedyś próbowałam zrobić coś. Dla kogoś. Trudno określić dla kogo. Dla wszystkich, dla których trzeba było to zrobić. Teraz można powiedzieć, że dla nikogo tak naprawdę.  Wtedy myślałam, że się udało - z perspektywy czasu utwierdzam się tylko w przekonaniu, że nie udało się. Nie tak jak udać się miało. Może po części coś wyszło... jednak wyszło dla innych inaczej niż dla mnie, inaczej niż chciałam. Czyli w sumie nic nie wyszło. A ja kurczowo przez kilka lat trzymałam się myśli - że zrobiłam, że wyszło, że jest dobrze. Znaczy to, że oszukiwałam sama siebie? Czy czas mnie oszukał? A może oszukałam innych, że coś dla nich zrobiłam? A może poczucie 'zrobienia czegoś' oszukało mnie i resztę?

Straciłam wiarę, że można, że trzeba, że warto. Więc straciłam ogromną część siebie. Bo teraz już wiem, że nie warto, nie trzeba i nie można ot tak... Nie robi się czegoś dla kogoś, bez wyraźnej prośby o to. A nawet gdy jest taka prośba - trzeba się mocno zastanowić nad tym, czy trzeba.
Cząstka mnie gdzieś przepadła, ale zyskałam coś innego. Mniejszego. Coś co jest dla mnie też ważne, jednak jest 'mniejszym kalibrem'. Moją naiwność zastąpiła taka fajna opcja - dystans.

Kilka lat temu łudziłam się, że są ważniejsze sprawy, niż te przyziemne. Nie ma. Wydoroślałam.
Nie ma ważniejszej sprawy niż moje dziecko. Niż to, czy będzie miało co zjeść kolejnego dnia. Czy będzie miało się w co ubrać. Czy nie będzie mu zimno. Nie ma nic ważniejszego niż stabilizacja mojego najbliższego otoczenia.
Głód mojego dziecka wygrałby z emocjonalnymi problemami innych. Naprawdę. Na dzień dzisiejszy najpierw zrobiłabym dziecku kanapkę, a dopiero potem ewentualnie wyciągnęłabym rękę do potencjalnego samobójcy. Najpierw rozpalę ogień w kominku by Mała nie marzła - potem mogę ale nie muszę odebrać zapłakany telefon.

Nie mam wyrzutów. Tego nauczyli mnie ludzie. Dla których myślałam, że zrobiłam coś. A wyszło, że nie zrobiłam. Mogę nawet przyznać, że jestem dumna z tego, że tak widzę to co jest wokół. Nie chcę już inaczej tego widzieć. Nie chcę przekładać niczego nad siebie i dziecko. Nie chcę mówić, że nikt na to nie zasługuje. Bo mogę się mylić... ale nie chcę sama sobie kopać w dupę po raz kolejny. Nie chcę też pozwalać innym kopać siebie. Emocjonalny lincz boli bardziej niż oskalpowanie.



Hipomaniakalne poplątanie... emocjonalny bełkot.









Mam nadzieję, że kolejny post jeśli będzie - będzie normalny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz