Głupi tytuł posta, wiem. Ale ostatnio z każdej strony atakuje mnie to zjawisko. Uf,... aż chciałoby się nabrać oddechu, takiego prawdziwego, pełną piersią... takiego powietrza niezatrutego kłamstwami, półprawdami, niedopowiedzeniami. Czasami mam wrażenie, że ta moja część ulotna, ta emocjonalna - truje się tym co ją otacza, dotyka... że chłonie to co niedobre i złe z innych. Miesza się z tym całym poplątaniem i - już nie jest moja tak do końca. Jest trochę czyjaś, trochę niczyja. Trochę obca.
Kiedyś próbowałam zrobić coś. Dla kogoś. Trudno określić dla kogo. Dla wszystkich, dla których trzeba było to zrobić. Teraz można powiedzieć, że dla nikogo tak naprawdę. Wtedy myślałam, że się udało - z perspektywy czasu utwierdzam się tylko w przekonaniu, że nie udało się. Nie tak jak udać się miało. Może po części coś wyszło... jednak wyszło dla innych inaczej niż dla mnie, inaczej niż chciałam. Czyli w sumie nic nie wyszło. A ja kurczowo przez kilka lat trzymałam się myśli - że zrobiłam, że wyszło, że jest dobrze. Znaczy to, że oszukiwałam sama siebie? Czy czas mnie oszukał? A może oszukałam innych, że coś dla nich zrobiłam? A może poczucie 'zrobienia czegoś' oszukało mnie i resztę?
Straciłam wiarę, że można, że trzeba, że warto. Więc straciłam ogromną część siebie. Bo teraz już wiem, że nie warto, nie trzeba i nie można ot tak... Nie robi się czegoś dla kogoś, bez wyraźnej prośby o to. A nawet gdy jest taka prośba - trzeba się mocno zastanowić nad tym, czy trzeba.
Cząstka mnie gdzieś przepadła, ale zyskałam coś innego. Mniejszego. Coś co jest dla mnie też ważne, jednak jest 'mniejszym kalibrem'. Moją naiwność zastąpiła taka fajna opcja - dystans.
Kilka lat temu łudziłam się, że są ważniejsze sprawy, niż te przyziemne. Nie ma. Wydoroślałam.
Nie ma ważniejszej sprawy niż moje dziecko. Niż to, czy będzie miało co zjeść kolejnego dnia. Czy będzie miało się w co ubrać. Czy nie będzie mu zimno. Nie ma nic ważniejszego niż stabilizacja mojego najbliższego otoczenia.
Głód mojego dziecka wygrałby z emocjonalnymi problemami innych. Naprawdę. Na dzień dzisiejszy najpierw zrobiłabym dziecku kanapkę, a dopiero potem ewentualnie wyciągnęłabym rękę do potencjalnego samobójcy. Najpierw rozpalę ogień w kominku by Mała nie marzła - potem mogę ale nie muszę odebrać zapłakany telefon.
Nie mam wyrzutów. Tego nauczyli mnie ludzie. Dla których myślałam, że zrobiłam coś. A wyszło, że nie zrobiłam. Mogę nawet przyznać, że jestem dumna z tego, że tak widzę to co jest wokół. Nie chcę już inaczej tego widzieć. Nie chcę przekładać niczego nad siebie i dziecko. Nie chcę mówić, że nikt na to nie zasługuje. Bo mogę się mylić... ale nie chcę sama sobie kopać w dupę po raz kolejny. Nie chcę też pozwalać innym kopać siebie. Emocjonalny lincz boli bardziej niż oskalpowanie.
Hipomaniakalne poplątanie... emocjonalny bełkot.
Mam nadzieję, że kolejny post jeśli będzie - będzie normalny.
Życie.
piątek, 28 października 2016
poniedziałek, 3 października 2016
Na przekór.
Czarny poniedziałek... Raczej stronię od wypowiedzi w internetach na temat polityki... ale kiedy przeczytałam, że ktoś współczuje dzieciom matek, które protestują to poczułam jakby mnie coś strzeliło... O. Dokładnie tak.
Właśnie dlatego, że mam dziecko, mam córkę - popieram protest.
Nie zgadzam się, by moja córka była zmuszana do urodzenia chorego dziecka.
Nie zgadzam się, by moja córka w razie zagrożenia życia musiała zagadać się na dziecko.
Nie zgadzam się, by moje dziecko patrzyło jak jego dziecko umiera.
Nie zgadzam się, by moje dziecko było przesłuchiwanie w razie poronienia.
Nie zgadzam się, by moje dziecko nie miało prawa decydować w tak ekstremalnych sytuacjach.
No i nie zgadzam się, by w momencie, w którym ja zdecyduję się na drugie dziecko - musiałabym bać się czy nie wydarzy się coś złego, coś co odbierze mojemu narodzonemu już dziecku matki.
Nie jestem za aborcją na żądanie. Nie akceptuję tego jako środka antykoncepcji, ale są w życiu sytuacje, gdzie trzeba wybrać 'mniejsze zło'. Niestety życie nie jest czarno-białe.
Walka w szkole o córkę trwa. Dziś odniosłam mały sukces. Udało się zapewnić jej dodatkowe zajęcia... może uda mi się zapanować nad jej emocjami. Chciałabym jej pomóc nauczyć się życia.
Sprawiłam sobie mały prezent. Norwegian Wood - Haruki Murakami.
Właśnie dlatego, że mam dziecko, mam córkę - popieram protest.
Nie zgadzam się, by moja córka była zmuszana do urodzenia chorego dziecka.
Nie zgadzam się, by moja córka w razie zagrożenia życia musiała zagadać się na dziecko.
Nie zgadzam się, by moje dziecko patrzyło jak jego dziecko umiera.
Nie zgadzam się, by moje dziecko było przesłuchiwanie w razie poronienia.
Nie zgadzam się, by moje dziecko nie miało prawa decydować w tak ekstremalnych sytuacjach.
No i nie zgadzam się, by w momencie, w którym ja zdecyduję się na drugie dziecko - musiałabym bać się czy nie wydarzy się coś złego, coś co odbierze mojemu narodzonemu już dziecku matki.
Nie jestem za aborcją na żądanie. Nie akceptuję tego jako środka antykoncepcji, ale są w życiu sytuacje, gdzie trzeba wybrać 'mniejsze zło'. Niestety życie nie jest czarno-białe.
Walka w szkole o córkę trwa. Dziś odniosłam mały sukces. Udało się zapewnić jej dodatkowe zajęcia... może uda mi się zapanować nad jej emocjami. Chciałabym jej pomóc nauczyć się życia.
Sprawiłam sobie mały prezent. Norwegian Wood - Haruki Murakami.
W sobotę zaliczyłyśmy z małą jesienny spacer. Miło było pochodzić, pozbierać liście, jarzębinę... Pogadać i się pośmiać. No i zrobić zdjęcie, dwa...
No i mój koci grubasek, rośnie i rośnie... ma dopiero pół roku, a jest większa od psiaka... Dziś towarzyszyła nam w nauce. Jest urocza i rozrabia. Dzikus mały. Za chwilę nie zmieści się do karmnika... hihi
Pozdrawiam czytających...
sobota, 24 września 2016
Misz-masz.
Ostatnio dużo nowych smaków pojawia się w mojej kuchni.
Od czerwca stawiam głównie na zdrowe jedzenie, jednak reszta domowników niechętnie sięga dzień w dzień po gotowane mięso i warzywa.
Próbuję nauczyć córkę jeść coś więcej niż rosół, szynkę, jajka i spaghetti.
Więc dwa dni temu na obiad była zupa serowa z grzankami. Pierwszy raz robiłam coś takiego. Muszę przyznać, że wyszło smaczne i gdyby nie kalorie, to sama chętnie zjadłabym porcję albo dwie.
Od czerwca stawiam głównie na zdrowe jedzenie, jednak reszta domowników niechętnie sięga dzień w dzień po gotowane mięso i warzywa.
Próbuję nauczyć córkę jeść coś więcej niż rosół, szynkę, jajka i spaghetti.
Więc dwa dni temu na obiad była zupa serowa z grzankami. Pierwszy raz robiłam coś takiego. Muszę przyznać, że wyszło smaczne i gdyby nie kalorie, to sama chętnie zjadłabym porcję albo dwie.
Dziś na obiad przewidywałam wszystkim znane i lubiane placki ziemniaczane. A dla mnie placki z cukinii. Pomyślałam, że skoro uwielbiam i jedne i drugie to... czemu tego nie połączyć? No więc połączyłam i wyszło genialne! Do tego jeszcze sos jogurtowo-czosnkowy do pełni szczęścia.
Mniam!
Na piecu gotuje się jeszcze zupa cebulowa gdyby komuś było mało.
Skończyły się wakacje więc i skończyły się mocne kolory na moich paznokciach. Powrót do czegoś 'mojego' dobrze na mnie wpłynął. Niby drobiazg ale dobrze na mnie podziałało.
W ostatni wtorek zaliczyłam pierwszą lekcje tańca na rurze. Nie, nie zamierzam nigdzie tego prezentować, nie zamierzam przed nikim tańczyć, robię to dla swoich mięśni, dla swojej kondycji i dla utraty kolejnych kilogramów. Jako uzupełnieni, urozmaicenie swoich ćwiczeń, treningów. I mimo ogromnego bólu jaki czułam we wtorek i środę, jestem zadowolona i chcę kolejny wtorek.
Z powodu przygotowań do pierwszej komunii mojej córki - nie mogę pozwolić sobie na treningi na rurze dwa razy w tygodniu.
Rok szkolny dopiero niedawno się zaczął a i ja i córka mamy dosyć... gdybym tak wiedziała jak mam pomóc dziecku, byłabym szczęśliwa i spokojniejsza. Ale moje pomysły niestety się kończą.
Muszę szukać innego rozwiązania i kogoś do pomocy. Same chyba nie damy rady...
Sobotnie popołudnie zapowiada się spokojnie i leniwie. Szycie mam już za sobą dzisiaj. Same naprawy i przeróbki. Muszę przejrzeć oferty z nowymi wzorami materiałów i coś nowego zaprojektować dla córki. Przydałoby się kilka bluz na zimę do szkoły. Ona bardzo nie lubi chodzić w długim rękawie, zawsze na cebulkę. No i czeka na mnie książka - "Gady" Mirosława Sokołowskiego. Bardzo trafiony prezent, ale dość ciężki jak dla mnie dlatego czytam w ratach. Cieszy mnie fakt, że ostatnio znów potrafię skupić się na książkach i że nauka szachów idzie mi coraz lepiej. Wczoraj - no, dziś w nocy - zostałam pochwalona i... dobrze mi się zrobiło.
niedziela, 28 sierpnia 2016
Tytuł bez tytułu.
Od jakiegoś czasu łatwiej mi i szybciej publikować zdjęcia, prace na stronie facebookowej, niż tutaj.
Tam nie czuję potrzeby i obowiązku opisywania swoich prac. Wrzucam zdjęcia i już.
Bez rozdrabiania się na drobne. Jeśli kogoś interesuje- zapraszam: sZycie Agaty
Co do tego miejsca... nie chcę go usuwać. Pomyślałam, że dobrze by mi zrobiło prowadzenie takiego zwykłego bloga. Nie tematycznego. Czasami potrzebuję podzielić się z tym co u mnie, a... nie zawsze mam możliwość.
Napiszę coś więcej z rozpoczęciem roku szkolnego. Za kilka dni... zaczynam rozumieć radość rodziców z końca wakacji. :D
Pozdrawiam.
niedziela, 12 czerwca 2016
Przemyślenia.
Tak ostatnio coraz częściej zastanawiam się nad dwiema kwestiami... Pierwsza, to pieniądze, a druga zadowolenie z wykonanej prze ze mnie pracy.
Obie kwestie są dla mnie problemem. Po pierwsze nie potrafię kasować tyle ile powinnam. Nie umiem wycenić swojej pracy. Nie wiem ile sobie wycenić za daną rzecz, no i nie mam odwagi przyznać ile uważam za odpowiednie.
Zawsze zaniżam. Zawsze, mimo że czasami teoretycznie wiem, że powinnam więcej podać.
Przykład... miałam za jednym razem 9 koszul do wysloimowania - zazwyczaj za jedną liczę sobie 12 zł. Ja zażyczyłam sobie za to 50 zł, bo wydawało mi się, że ponad stówa, to o wiele za dużo... potem usłyszałam, że faktycznie mogłam zrobić jakiś rabat, ale to na zasadzie 10 zł na sztukę, a nie za połowę ceny...
Drugi problem jest bardziej emocjonalny. Jak coś uszyję, to zawsze łapię doła. Zawsze jestem rozczarowana sobą, niezadowolona efektem końcowym i najchętniej bym się wycofała. Dopiero w chwili gdy widzę reakcję klienta się uspokajam.
Moje niezadowolenie z siebie dochodzi chwilami do takiego momentu, że jestem w stanie usiąść i płakać po wykonanej pracy. No, żałosne.
Za kilka dni będę miała zdjęcia kolejnej sukienki, którą szyłam. Jakieś zdjęcie z odbioru tam niby mam, ale chciałabym opublikować ładne zdjęcie, jak dziewczyna będzie w odpowiednich bucikach, z dodatkami.
W nadchodzącym tygodniu powinnam zająć się zaległościami... a w kolejce mam jeszcze 4 sukienki i komplet poduszek na meble ogrodowe. Coraz więcej pracy :)
Obie kwestie są dla mnie problemem. Po pierwsze nie potrafię kasować tyle ile powinnam. Nie umiem wycenić swojej pracy. Nie wiem ile sobie wycenić za daną rzecz, no i nie mam odwagi przyznać ile uważam za odpowiednie.
Zawsze zaniżam. Zawsze, mimo że czasami teoretycznie wiem, że powinnam więcej podać.
Przykład... miałam za jednym razem 9 koszul do wysloimowania - zazwyczaj za jedną liczę sobie 12 zł. Ja zażyczyłam sobie za to 50 zł, bo wydawało mi się, że ponad stówa, to o wiele za dużo... potem usłyszałam, że faktycznie mogłam zrobić jakiś rabat, ale to na zasadzie 10 zł na sztukę, a nie za połowę ceny...
Drugi problem jest bardziej emocjonalny. Jak coś uszyję, to zawsze łapię doła. Zawsze jestem rozczarowana sobą, niezadowolona efektem końcowym i najchętniej bym się wycofała. Dopiero w chwili gdy widzę reakcję klienta się uspokajam.
Moje niezadowolenie z siebie dochodzi chwilami do takiego momentu, że jestem w stanie usiąść i płakać po wykonanej pracy. No, żałosne.
Za kilka dni będę miała zdjęcia kolejnej sukienki, którą szyłam. Jakieś zdjęcie z odbioru tam niby mam, ale chciałabym opublikować ładne zdjęcie, jak dziewczyna będzie w odpowiednich bucikach, z dodatkami.
W nadchodzącym tygodniu powinnam zająć się zaległościami... a w kolejce mam jeszcze 4 sukienki i komplet poduszek na meble ogrodowe. Coraz więcej pracy :)
wtorek, 17 maja 2016
Sama sobie.
Dzisiejszy dzień miał być zły. Udało mi się zrobić tak by był znosny... Sama sobie zrobiłam prezent - naleśniki że szpinakiem i serem plesniowym <3 dostałam winko - moje ulubione i Raffaello :) to co tygryski lubią najbardziej! <3
Udało mi się powstrzymać rodzinę przed odwiedzaniem mnie dziś... Tak więc bez spiny mogłam delektować się większość dnia samotnością. Teraz czas spać, jutro długi dzień. W Weekend będę świętować :)
Udało mi się powstrzymać rodzinę przed odwiedzaniem mnie dziś... Tak więc bez spiny mogłam delektować się większość dnia samotnością. Teraz czas spać, jutro długi dzień. W Weekend będę świętować :)
poniedziałek, 16 maja 2016
Temat bez tematu.
Chciałabym napisać coś, ale niezbyt mam siłę i wenę.
Wrzucę tylko zdjęcia ostatnich rzeczy, które szyłam. Jak zwykle - napraw nie fotografuję.
W tym tygodniu czeka mnie kolejna sukienka do uszycia.
Chustka, czapka, opaska i spódniczka - komplecik dla małej księżniczki. Tym razem nie mojej księżniczki... :)
Wrzucę tylko zdjęcia ostatnich rzeczy, które szyłam. Jak zwykle - napraw nie fotografuję.
W tym tygodniu czeka mnie kolejna sukienka do uszycia.
Chustka, czapka, opaska i spódniczka - komplecik dla małej księżniczki. Tym razem nie mojej księżniczki... :)
Dla mojej księżniczki sukienka.
A dla kuzyna strój komunijny.
Chcę dziś spać, jak mój kot.
Kiepskie są ostatnie dni. Dobrze, że mam dużo pracy, bo znów bym zaległa w łóżku. Jutro będzie zły dzień... dobrze, że najbliższy weekend będzie dobry.
Subskrybuj:
Posty (Atom)